Mateusz Kijowski. Bądź jak kamień, stój wytrzymaj, kiedyś te kamienie drgną

Pobierz plik tekstowy

Nie jesteś jednak tak bezwolny,
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.
Czesław Miłosz, Traktat moralny

Drogi Pawle, Szanowni Obywatele RP,

Pozwalam sobie napisać ten tekst, ponieważ Paweł zaprosił mnie do udziału w Kongresie Obywateli RP. Z tego też powodu będę się zwracał do Pawła, co nie oznacza jednak, że jest to tekst osobisty czy prywatny. Ponieważ też na stronie internetowej Kongresu do czasu, kiedy zacząłem pisać, pojawiły się wyłącznie treści napisane przez Pawła, uważam, że taki adres będzie adekwatny.

* * *

Pozwalasz sobie Pawle pod koniec dokumentu programowego o zmaganiach z utopią podzielić Obywateli na optymistów i pesymistów. Sądzę, że uzasadnionym byłoby przytoczenie definicji tych terminów. Najlepsza znana mi definicja w naszym  kontekście brzmi: pesymista uważa, że jest tak źle, że gorzej już być nie może; a optymista uważa, że może.

Otóż w Twoich tekstach wybrzmiewa ogromny pesymizm. Twierdzisz, że jest bardzo źle, i rozważasz wyprowadzenie sztandaru. Zdajesz się nie dostrzegać, że jesteśmy wiecznie w drodze, która nigdy się nie kończy. Naszym zadaniem nie jest ustanowienie ostatecznie i raz na zawsze zdrowia, szczęścia i powszechnej pomyślności jako standardu dla każdego na Ziemi. Stwierdzenie, którego nie wyraziłeś wprost, ale gdzieś przebija się między wierszami, że skoro przez osiem lat ulicznej walki nie udało się naprawić świata, to można wyprowadzić sztandar, wyemigrować, albo zrewidować cele i założenia – jest moim zdaniem błędne.

Michał Bajor śpiewał słowami Wojciecha Młynarskiego:

A wy, gwiazdorzy kochani
Ze swych dalekich gwiazd
Ech, bądźcie kolegami
Szepnijcie mi choć raz
Gdy puchnie oklasków wrzątek
Nie szczędźcie mi przestrogi
Że to dopiero początek
Początek mojej drogi

To dobra przestroga jest. Kiedy przystępujesz do walki, która trwa od zarania dziejów, musisz pamiętać, że nigdy nie dotrzesz do końca drogi. Wyznaczamy sobie cele strategiczne, cele taktyczne, punkty kontrolne, kamienie milowe… Oceniamy efekty i skutki działań, weryfikujemy plany i kierunki. Ale przecież musimy pamiętać, że angażujemy się w proces, który trwa tysiące lat. Kiedy przystępujemy do oceny okresowej, nie możemy sprawdzać, czy jest dobrze, czy źle. Jedyne dobre kryterium to – czy jest lepiej, czy gorzej niż było, kiedy zaczynaliśmy. I musimy pamiętać, że przed nami ktoś już prowadził tę walkę i po nas też ktoś ją podejmie.

My jesteśmy jak mrówka, jedna z tysięcy w mrowisku, która wpływa na kierunek przenoszenia liścia.

I tyle o optymizmie czy pesymizmie. Nie sądzę, żebyśmy mogli się spierać, czy dzisiaj jest lepiej, czy gorzej, niż było za czasów poprzednich rządów. A że nie osiągnęliśmy ostatecznego celu? Świat nie stał się idealny? Cóż…

* * *

Piszesz Pawle o programie sformułowanym w kategoriach politycznych. Rozumiem to jako projekty do zrealizowania (czyli obietnice wyborcze). Przedstawiając te projekty rysujesz rewolucję ustrojową w Polsce. Zastrzegasz, że wola obywateli (rządzonych) powinna być przekładana na rozporządzenia, ustawy, a nawet Konstytucję, uchwalane przez rządzących. Proponujesz konkretne instytucje, jak chociażby Trzecią Izbę. Czyli robisz dokładnie to samo, co proponowali ci, którzy powoływali pierwszą izbę, żeby ograniczyć władzę absolutną monarchy, a później izbę drugą, która miała kontrolować tę pierwszą. Kiedy pojawi się potrzeba powołania czwartej izby, bo ta trzecia się zbytnio zinstytucjonalizuje?

Proponujesz stawianie warunków politykom “strony demokratycznej” przed kolejnymi wyborami. Wspólna lista, udział obywateli, otwarte prawybory, zgoda na głęboką reformę państwa… To niezwykle cenne propozycje, które w sposób oczywisty nie nabiorą realnych kształtów w najbliższym czasie. Być może ktoś zaproponuje jakąś atrapę, która szybko skompromituje oryginalny pomysł. Tak wygląda świat kadencyjnej polityki partyjnej, w którym żyjemy. Artykuł 4. Konstytucji RP stanowi, że “Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”, zaś “Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. W rzeczywistości “naród”, choć wolę “społeczeństwo” może jedynie wybierać przedstawicieli i na nich wpływać.

Piszesz, Pawle, o wywieraniu presji. To ważne na krótką metę, w sprawach pilnych. W dłuższej perspektywie są też inne metody – edukacja, wychowanie, organizowanie się.

* * *

Wszystko, co napisałem powyżej, może sprawiać wrażenie, że jestem protekcjonalny, a może też krytyczny wobec tego, co napisałeś. Nic bardziej błędnego. Staram się przedstawić inny punkt widzenia na sprawy, co do których się zgadzamy. Bo przecież chodzi nam o najważniejsze wartości, które wymieniłeś na wstępie. Ja nazywam je być może innymi słowami, ale wiem, że mówimy o tym samym. Wolność, równość, demokracja, różnorodność, otwartość, wzajemny szacunek. Jeżeli w ogóle piszę to wszystko, to dlatego, że czuję z Tobą wspólnotę idei, wartości i dążeń.

Nie funkcjonuję w strukturach Obywateli RP, więc mam prawa głosować, ani wpływać na kierunek działania tego ruchu. Mogę jedynie wyrazić swoją opinię ośmielony zaproszeniem, które osobiście mi przekazałeś, Pawle.

Ruch społeczny nie może przybierać form działania partii politycznej, bo straci swoją tożsamość. Nie powinien zatem formułować programów politycznych ani desygnować swoich przedstawicieli do jakichkolwiek władz. Jego siłą jest niezależność od struktur i instytucji państwa, bo to pozwala je bezstronnie i rzetelnie kontrolować, i reagować na nieprawidłowości. Ruch społeczny motywuje obywateli i wywiera presję na władzę. Edukacja, wychowanie, organizowanie się – nie konstruowanie programów politycznych ani udział w ich realizowaniu – to jego zadania.

Historia, nawet ta najnowsza, zna oczywiście wiele przypadków, kiedy ruch społeczny przekształcał się w siłę polityczną. Jest to jedna z dróg. Ale nie da się połączyć roli ruchu społecznego z jakimkolwiek udziałem w sprawowaniu władzy. „Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem” mówi Poeta w filmie Rejs. I myślę, że tu jest kluczowa decyzja do podjęcia przez Obywateli RP. Zinstytucjonalizowana kontrola obywatelska bardzo szybko się przerodzi w IRCh-y z czasów PRL-u. Albo występujemy jako obywatele, albo jako sprawujący władzę. Trzeba do tego dodać aspekt pragmatyczny – łatwiej jest zmobilizować obywateli do aktywności w konkretnej sprawie, niż do poparcia całego, z natury kompleksowego, programu politycznego. Żeby przekonać się o skuteczności programów politycznych wystarczy posłuchać zwolenników kandydata Mentzena, kiedy domagają się pełnej dostępności aborcji…

* * *

Nie mnie przesądzać o przyszłości Obywateli RP. Wracając jednak do początku tego tekstu – pesymizmu i optymizmu – jestem przekonany, że może być znacznie gorzej. I że byłoby gorzej, gdyby nie działania między innymi Obywateli RP.

Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.

Ostatecznie bowiem najważniejszy jest każdy z nas. Ludzie,  którzy wierzą w to, co robią, nie potrzebują instytucji, żeby osiągać cele. Ludzie, którzy ubiorą wszystko w instytucje, biura i etaty, ale nie wierzą w wartości i idee, skompromitują każdy cel.

Jeżeli więc miałbym cokolwiek radzić, posłużyłbym się tekstem Krystyny Prońko:

Bądź jak kamień, stój wytrzymaj,
Kiedyś te kamienie drgną.

Warto również pamiętać słynne słowa Marina Lutra:

Tu stoję, inaczej nie mogę.

Czyż te wszystkie cytaty nie oddają najlepiej istoty wszystkich działań, które Wy, Obywatele RP podejmowaliście od początku swojego istnienia? Od serca chciałbym zatem podziękować wszystkim Obywatelom RP za ich niezłomną postawę w czasach najtrudniejszych oraz życzyć wytrwałości i konsekwencji.

* * *

Jak słusznie, Pawle, twierdzisz – sprawy nie zostały załatwione i i jest wiele do zrobienia. Ja osobiście uważam, że nigdy wszystkie sprawy nie zostaną załatwione i przyzwoici ludzie zawsze będą mieli o co walczyć. To stwierdzenie oczywiście miesza w sobie pesymizm z optymizmem, ale czyż możemy wszystko, cały świat, opisać używając tylko bieli i czerni?

Na zakończenie chciałbym zbliżyć się nieco do odpowiedzi na pytanie, przed którym, jak rozumiem, stoicie: Jak żyć  i co robić? Odradzałbym zdecydowanie drogę polityczną. Różne są definicje polityki, ale nie ma polityki bez kompromisu. A Waszym znakiem rozpoznawczym było zawsze bezkompromisowe podejście do wartości. Kiedy stoisz twardo po ich stronie, nie musisz walczyć o popularność, o poparcie, o uznanie. Stoisz, bo inaczej nie możesz. Jak kamień. Czego więcej trzeba, żeby dać świadectwo i poprzez to świadectwo zmieniać świat? Można wymienić wiele nazwisk osób które w ten sposób uruchomiły ważne zmiany. Mahatma Gandhi czy Nelson Mandela to tylko niektóre z najbardziej znanych przykładów. Czy można pominąć ich ogromny wkład w poprawianie świata? I nie zauważyć, że ich rola straciła na znaczeniu, kiedy weszli do czynnej polityki?

Celowo użyłem słowa “poprawianie”, a nie “naprawianie”. Bo naprawia się coś, co było dobre i się popsuło. Naprawa kończy się sukcesem (lub porażką) i zapominamy o sprawie. Poprawiać można w nieskończoność. Miarą poprawiania nie jest ostateczne zwycięstwo, ale to, ile kroków zrobiliśmy we właściwym kierunku.

Wyzwaniem czysto technicznym (co nie znaczy, że prostym) jest ustalenie bieżących zadań, planów działań czy wyznaczników powodzenia. I to już są decyzje tych, którzy te działania podejmują. Nie ma jedynej właściwej drogi nawet wtedy, kiedy cel jest jeden.

* * *

Na zakończenie powtórzę moje serdeczne podziękowania dla Obywateli RP za długie lata Waszego twardego stania na straży najważniejszych wartości. Życzę Wam owocnych obrad i mądrych decyzji na Kongresie.

Mateusz Kijowski

5 Responses

  1. Mateusz, bardzo dziękuję!

    Swój tekst oznaczyłeś kategorią „inne”, a nie na przykład „referat”, czy „wystąpienie”, którym moim zdaniem on powinien się stać. Tak czy owak on zasługuje na namysł i wydaje mi się ważny, nie tylko dlatego, że akurat Ty go napisałeś, choć i to jest istotne – dla mnie bardzo. Zasługuje więc na odpowiedź. Dobrze przemyślaną, a ja myślę powoli 😉 Więc może chociaż rodzaj „ad vocem”.

    No, więc…

    Napisałeś, że zabrakło Ci definicji optymizmu i pesymizmu, a czytając Ciebie mam z kolei wrażenie możliwego nieporozumienia co do definicji polityki. Próbując zatem powyjaśniać kilka rzeczy porządkująco. Według Twoich definicji jestem jednak optymistą, bo owszem, uważam, że może być gorzej i to bardzo znacznie, a co więcej tę możliwość uważam za najbardziej prawdopodobny scenariusz rozwoju polskiej sytuacji. I mam tu na myśli nie tylko recydywę rządów autorytarnych populistów, choć to oczywiście również. Optymistą i to skrajnym, o ile dobrze słyszę opinie innych, jestem również we własnym określeniu. Przypomnę to określenie, które spotyka się czasem w psychologii: optymista to ktoś podejmujący decyzje według wartości; pesymista to ten, który decyduje według szans. Optymista rzuca się z motyką na słońce, nawet jeśli wie, że to (prawie) straceńcza misja – kiedy wie również, że wartość celu jest ogromna. Pesymista zadowoli się czymś choćby najdrobniejszym, byle łatwo i z dużą pewnością osiągalnym. Inne, częstsze określenia to „idealizm” i „realizm”. To pierwsze w polskiej, wciąż znaczonej romantyzmem tradycji potrafi budzić sympatię, natomiast słownikowo jest jednoznacznie wadą „oderwania od rzeczywistości” – że zacytuję klasyków nieco innych niż cytowałeś Ty 😉

    Przy okazji – obaj wiemy, jak szybko „realizmu” uczy się „idealista” i jak twardą musi mieć skórę, by znieść koszty własnych prób. Znasz to lepiej ode mnie.

    Rozróżnienie, które zauważyłeś – wyjaśniam dalej – jest mi potrzebne do wyjaśnienia „konieczności utopii”, tego „dążenia do niemożliwego dla uniknięcia niewyobrażalnego”. Jeśli mamy „realistycznie” podążać znanymi i utartymi ścieżkami, zgarniając po drodze tylko takie korzyści, które się napatoczą i nie są wielkie, to jest to droga do katastrofy – taka jest moja diagnoza i taka była od dawna diagnoza Obywateli RP. Kilka uzasadnień podałem, ale nie one były treścią, co być może w moim tekście jest błędem. W każdym razie diagnoza jest właśnie taka – „realiści” przywiodą nas do zguby. Realista prawdziwy potrzebuje natomiast optymistycznego „idealizmu”. Pisałem i piszę o tym dla wyjaśnienia perspektywy, z jakiej patrzę.

    Potoczne rozumienie pesymizmu i optymizmu jest nieco inne: pesymista widzi po prostu świat w czarnych barwach, optymista – na różowo. Trzeźwo patrząc, „realizm” rzeczywiście odpowiada tu pesymizmowi i najczęściej jest słuszny. Jeśli tak by miało być, jestem więc rzeczywiście dość skrajnym pesymistą. Katastrofistą wręcz. Wiem, że może być gorzej i jestem pewien, że będzie. Nieważne przecież kim jestem, ważne, co proponuję – chodzi mi tylko o uczciwe uprzedzenie o perspektywie patrzenia. Jestem więc pewien, że będzie gorzej, chyba że… Chyba, że zdarzy się coś, co przecież nie bez racji uchodzi za niemożliwość. To rzecz jasna trudna sytuacja. „Realista” uzna, że mierzyć się z nią nie warto. Realista prawdziwy uzna – moim zdaniem – że mierzyć się z nią musi.

    Wyjaśniając dalej ten wątek – „wyprowadzenie sztandaru”. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z Obywateli RP miał taką ochotę, choć wszyscy jesteśmy sponiewierani okropnie i trudno nam wykrzesać z siebie siły na cokolwiek. Jest w nas obecna – wiem to z rozmów – myśl, żeby pozostać ruchem obywatelskim rozumianym tak, jak to się rozumie na ogół. I jak to chyba rozumiesz Ty. Po prostu reagując np. na naruszenia praw człowieka i inne tego rodzaju historie. Masz rację – tu zajęcie będziemy mieli nawet w życiu pozagrobowym, to jasne. Problem tkwi z jednej strony z naszej charakterystycznej tożsamości, a z drugiej ma właściwie czysto intelektualny charakter.

    Jedną z różnic między nami a KOD-em – jak ją widzieliśmy z naszej perspektywy – było przekonanie, że zmianę da się osiągnąć tu i teraz, a nie np. po wyborach lub kiedy zmieni się świadomość społeczna. Widzieliśmy w tym zresztą z wielu powodów wielką wartość, między innymi taką, że w demokracji, której chcemy, żadna mniejszość nie jest bezsilna i może wymusić respekt dla własnych praw czy też postulatów. I w kilku przypadkach zdołaliśmy podać przykłady – dowody. Byliśmy, owszem, ruchem protestu, ale widzieliśmy siebie jako ruch zmiany. W dotychczas przez nas przyjmowanych uchwałach programowych niemal nigdy nie „zajmowaliśmy stanowiska”, recenzując rzeczywistość. Zajmowaliśmy się wyłącznie sprawami, co do których wydawało nam się, że wiemy, jak osiągnąć cele. Intelektualny problem, o którym wspomniałem, właśnie tego dotyczy. Sam mam poczucie, że być może właśnie powinniśmy wyprowadzić sztandary, jeśli nie wiemy, nie umiemy wymyśleć sposobów skutecznego działania na rzecz zmiany. A przyznam, że mnie samemu z najwyższym trudem przychodzi wymyślenie czegokolwiek i też nie słyszałem o takich propozycjach cudzych. Być może zanadto mentalnie utkwiłem w naszych starych pomysłach, ale one wciąż wydają mi się po prostu logiczną konsekwencją diagnozy źródeł polskich kłopotów i bieżącej sytuacji oraz celów, o które nam chodzi. Gdyby to wszystko miało okazać się niemożliwe, miało nie znaleźć zrozumienia, sojuszników itd. – wtedy, cóż… To się okaże. Widzę, że ten nasz kongres dostarczy wielu odpowiedzi. Trochę się ich boję, choć prawdy bać się nie wolno, a trochę się na nie cieszę.

    Polityka, której brak określenia trochę mi przeszkadza. Nie chcę wchodzić w definicje, choć ta Arystotelesa o dobru wspólnym jest mi po marzycielsku bliska – bo nie chcę, byśmy się uwikłali w definicyjne rozważania w sprawie przecież dość prostej. Mandela i Gandhi, o których wspomniałeś, a wraz z nimi Martin Luther King, Jacek Kuroń, Vaclaw Havel, Henry David Thoreau, Sokrates i kto tam jeszcze – oni wszyscy uprawiali najczystszą politykę grubo wcześniej zanim niektórym z nich zdarzyło się objąć jakąkolwiek władzę i wejść w ten sposób w politykę „dorosłą” według dziś powszechnego rozumienia: jako sztuka rządzenia i gry o władzę. Mandela był partyjnym komunistą, Gandhi partyjnym centrowym nacjonalistą, ale przecież nie to jest istotne — wszyscy oni działali na rzecz głębokiej, często radykalnej politycznej zmiany. Wchodzili w samo centrum polityki, jak ją sam rozumiem.

    Ty też – nie udawaj. Twoja propozycja koalicji WRD czym niby innym była? To była świetna propozycja właśnie dlatego: oto racjonalna strategia, premia D’Hondta itd., oto jedność w różnorodności i oto obywatelski, politycznie (partyjnie) bezstronny arbiter i gwarant międzypartyjnego fair play. Oto prawdziwa, uczciwa polityka. Te nasze byłe i moje obecne propozycje są tym samym. Owszem, sam kandydowałem, a Obywatele RP odgrażali się – bo właśnie tak należało to rozumieć – że sformują obywatelskie listy kandydatów. Owszem, mówiliśmy o parlamentarnej reprezentacji rządzonych. Reprezentacji wobec tego nie aspirującej do rządzenia, co zapomniałem podkreślić, uznając to za dość oczywiste. Te obywatelskie listy były jednak także, a może nawet przede wszystkim, właśnie „pogróżką” wymierzoną w „zawodową politykę”, podobnie jak moje kandydowanie. „Patrzcie, ile możemy wam urwać i ile dodać” – to chcieliśmy powiedzieć. Bez skutku, jak dziś wiemy. Ale innej „broni” nie mamy.

    Trzecia Izba w szeregu po dwóch poprzednich i przed czwartą oraz kolejnymi. Nie – Sejm, chyba nawet w intencji ojców Konstytucji, nie był od kontrolowania rządu, bo w gabinetowym systemie to nie jest możliwe. Podział władzy próbowano załatwić inaczej – przez urząd prezydenta i Senat, ale to były pomysły poronione po części z powodu niezgrabnie podzielonych lub wręcz pustych kompetencji, po części z powodu partyjnej kadencyjności wszystkich trzech. Trzecia Izba to pomysł na przecięcie przede wszystkim właśnie tego. Jest losowana — syndrom końca kadencji jej nie dotyczy. Masz rację w obawach co do realizacji takiej idei przez polityków, sam drżałem na wieść o politykach, którzy mieli się do czegoś takiego przymierzać, wiedząc, że zrobią z tego „konsultacyjną” fasadę. Jedyne pytanie, które wydaje mi się z tej okazji właściwe do zadania politykom dotyczy tego w jakich sprawach swoje własne decyzje delegowaliby na taką izbę, z góry godząc się uznać jej werdykt dla wiążący dla siebie. Stosunkowo nietrudno dałoby się spowodować, ny koszt odmowy był dla polityków nie do udźwignięcia. Jedyną więc wiarygodną metodą jest dla mnie społeczny fakt dokonany. Uważam, że Trzecią Izbę po prostu powinniśmy powołać wspólnym wysiłkiem ruchów, organizacji, autorytetów (jeśli jeszcze istnieją), talentów.

    Przyznam wreszcie, że widzę u Ciebie sprzeczność w tym podejściu do polityki i postulacie apolityczności. Wiesz, że politykę zżerają patologie i dlatego chcesz od niej stronić. To zrozumiałe. Ale wyjście z patologii przestaje być wówczas możliwe. Politycy nie zostaną własnymi chirurgami, tak się nie da. Najuczciwsi z nich widząc dworski, feudalny obyczaj we własnych partiach, jednak mu ulegają – tak przemożna jest jego siła. Nie uzdrowią się sami nawet ci z nich, którzy by tego chcieli (a raczej nikt z nich nie chce, na pewno nikt z liderów). I wreszcie naprawdę – osią parlamentaryzmu i demokracji, chronologicznie wyprzedzającą powszechne wybory i pierwotną w stosunku do nich, jest ograniczenie narzucone władcom przez rządzonych. Taka była angielska Wielka Karta Swobód i takie były Pacta Conventa w Rzeczypospolitej. Jakkolwiek śmiałe to się wydaje i jakkolwiek skrajnie trudne jest w rzeczywistości, musimy to zrobić, więc zróbmy. W niczym to nie narusza niczyjej apolityczności rozumianej jako polityczna i ideowa bezstronność. Oznacza to jednak zerwanie z apolitycznością rozumiane jako dystans do politycznych, ustrojowych kwestii.

    To ważna rozmowa. Powinna się dawno temu rozpocząć. I nie powinna się kończyć.

  2. Bardzo dziękuję ci Mateusz za zabranie głosu i napisanie bardzo ciekawej perspektywy i oceny ruchu społecznego. Wywołuje to zdrowy dialog i chęć prowadzenia dalszej rozmowy i „ugody” społeczników i aktywistów.
    Bardzo cenię co robiłeś i robisz.

  3. Napisałeś: „Ruch społeczny nie może przybierać form działania partii politycznej, bo straci swoją tożsamość. Nie powinien zatem formułować programów politycznych ani desygnować swoich przedstawicieli do jakichkolwiek władz.” — Też uważam, że KOD, OSK, czy Obywatele RP nie powinni stać się partiami politycznymi. Natomiast uważam, że powinniśmy w różnej formie (jak choćby ten Kongres) wypowiadać się w sprawach politycznych/polityki, formułować własne widzenie państwa, demokracji. Zgodzę się, że nie powinniśmy rejestrować własnych komitetów wyborczych na rzecz własnych działaczy. Jednak jestem absolutnie przekonany, że społecznicy, aktywiści powinni iść do polityki. Bo kto ją (politykę) ma zmienić? – przecież nie zawodowi politycy; oni są zainteresowani tylko/głównie, żeby było jak jest/było za ich rządów.

    1. Tu mamy różnicę tyleż zasadniczą, co jednak dziwną, Ja uważam, że listy obywatelskie powinny być zarejestrowane i powinny wystartować, zwłaszcza w takich wyborach, w których naprawdę chodziłoby np. o Konstytuantę. Natomiast absolutnie nie wolno obywatleskim aktywistom „wchodzić do polityki” rozumianej choćby tylko m.in. jako konkurencja o władzę. W demokracji musi być miejsce na reprezentację rządząnych. Takim reprezentantom nie wolno aspirować do rządzenia. Jestem przekonany, że właśnie reprezentacja rządzonych jest pilnym dziś zadaniem ruchów i organizacji obywatelskich, bo ich funkcje edukacyjne albo funkcje watch doga, choć pozostają aktualne, są skrajnie niewystarczające w kryzysie, z jakim mamy do czynienia. To musi być ruch działający na rzecz zmiany — recenzowanie rzeczywistości nie wystarczy. 11. teza o Feuerbachu 😉

      1. Doprecyzuję: tworzenie własnych list/komitetów przez KOD, OSK, czy ORP każdy z osobna byłoby skazane na pewną klęskę i skutkowałoby prawdopodobnie kolejnym (a może i ostatecznym) ich (samo)skurczeniem się. Natomiast wystawienie listy obywatelskiej (jestem ZA !!) wymaga szczerej współpracy społeczników „politycznych” między sobą i koniecznie z tymi z „trzecich miejsc”, bo tylko wtedy jest szansa i to ogromna zwycięstwa w wyborach. I o tym właśnie proponuję porozmawiać na Kongresie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Inne nadesłane teksty:
Referat
Paweł Kasprzak
Projekt Trzeciej Izby,

Siłą Trzeciej Izby, która jest w stanie przesądzić o sukcesie idei, jest jej zdolność do przełamywania polskiej wojny – w parlamencie napędzanej partyjnymi barwami uczestników,

Czytaj więcej »