Przebieg kampanii prezydenckiej, żenująca jakość debaty publicznej prowadzonej w jej ramach, a zwłaszcza wynik wyborczego plebiscytu, powinny wreszcie uświadomić nam, że partyjna polityka wiedzie nas na zatracenie. Mam dość. Nie chcę być dłużej zakładnikiem partyjnych gier i podchodów. Czas na Koalicję Wielkiej Zmiany.

Podziały społeczne i rola polityków
O podziale naszego społeczeństwa na dwa plemiona wiemy nie od dziś, a podsycana przez polityków nienawiść wydała wreszcie swój plugawy plon. Nie mam tu bynajmniej na myśli Nawrockiego, którego mroczna przeszłość i poglądy mogą rodzić pewne skojarzenia. Chodzi mi o te wstydliwe cechy naszej wspólnoty – nie są nimi już dobro, altruizm czy nawet „wartości chrześcijańskie”. Tym, co Polaków zdaje się dziś najbardziej łączyć, a nie dzielić, jest niechęć do cudzoziemców, zwłaszcza tych o innym kolorze skóry. Śmiem twierdzić, że to „zasługa” zarówno Kaczyńskiego, jak i premiera Donalda Tuska – obydwaj przecież, pod pretekstem bezpieczeństwa, wzniecili w nas lęk przed niekontrolowanym zalewem imigrantów, czyniąc z tego polityczne złoto (podobnie jak sojuszniczy PSL).
Politycy sprawili, że prawdziwa wspólnota zamiera niczym koralowce w oceanie. Bardzo poruszyły mnie słowa Mariusza Janickiego, który zauważył, że w Polsce funkcjonują nie jedna, a dwie opinie publiczne. Czy mamy już dwa społeczeństwa? Łączy je jeszcze wprawdzie ojczysty język, ale wiele pojęć w nim zawartych miewa rozbieżne definicje. Inaczej pojmujemy terminy takie jak wolność słowa czy patriotyzm. Istotę podziału plemiennego trafnie ujął Kuba Wygnański, który w TOK FM podzielił się obawą, że obecna fala populizmu (nie tylko w Polsce) to w istocie walka ludu z elitami. To sprawia, że tradycyjny podział na lewicę i prawicę staje się pustym sloganem.
Demokracja w erze cyfrowej: Geneza kryzysu
By zrozumieć, gdzie jako społeczeństwo jesteśmy, trzeba się cofnąć w czasie. Zanim zbudowaliśmy liberalną demokrację, świat i relacje między ludźmi oparte były na przemocy. Aby przetrwać, walczyliśmy o zasoby. Powoli jednak, z pokolenia na pokolenie, ucząc się z mozołem, że warunkiem przetrwania i podstawą dobrobytu jest współpraca. Dopiero z końcem XIX wieku pojęliśmy, że zamiast okładać się po głowie maczugami, lepiej rozstrzygać spory w drodze pokojowej – poprzez debaty i dyskusje. Wygodnym narzędziem do tego stały się partie, zrzeszające stany i klasy społeczne. W ciągu niespełna dwóch stuleci w pełni rozkwitła demokracja przedstawicielska. Nie zniszczyły jej dwie straszliwe wojny światowe, ale jej dalszy byt stanął pod wielkim znakiem zapytania na progu kolejnego tysiąclecia wskutek skoku technologii. Internet okazał się wynalazkiem zmieniającym świat w stopniu nie mniejszym niż wynalazek Gutenberga, którego konsekwencji możemy się jedynie domyślać.
By zrozumieć, gdzie jako społeczeństwo jesteśmy, trzeba cofnąć się nieco w czasie. Zanim zbudowaliśmy liberalną demokrację, świat i relacje między ludźmi oparte były na przemocy. Aby przetrwać, walczyliśmy o zasoby. Powoli jednak, z pokolenia na pokolenie, ucząc się z mozołem, że warunkiem przetrwania i podstawą dobrobytu jest współpraca. Dopiero z końcem XIX wieku pojęliśmy, że zamiast okładać się po głowie maczugami, lepiej rozstrzygać spory w drodze pokojowej – poprzez debaty i dyskusje. Wygodnym narzędziem do tego stały się partie, zrzeszające stany i klasy społeczne. W ciągu niespełna dwóch stuleci w pełni rozkwitła demokracja przedstawicielska. Nie zniszczyły jej dwie straszliwe wojny światowe, ale jej dalszy byt stanął pod wielkim znakiem zapytania na progu kolejnego tysiąclecia wskutek skoku technologii. Internet okazał się wynalazkiem zmieniającym świat w stopniu nie mniejszym niż wynalazek Gutenberga, którego konsekwencji możemy się jedynie domyślać.
Kluczowe dla losów naszego ustroju wydają się być zmiany w sposobach komunikacji władzy ze społeczeństwem i ludzi między sobą. Na to nałożyły się negatywne długofalowe konsekwencje globalizmu, którymi zmieniający się co cztery lata politycy nie chcieli i nie chcą się zajmować. Dobrobyt wyborców utożsamiali ze wzrostem gospodarczym, nie zważając na fakt, iż nieograniczony wzrost konsumpcji i zasobów naturalnych wiąże się z dewastacją dzikiej przyrody i środowiska. Nie obeszło ich zupełnie, iż wypracowane zyski trafiają do coraz mniej licznego grona najbardziej uprzywilejowanych i wpływowych ludzi. Obserwowaliśmy, to ostanich wyborach w Polsce gdzie sztaby kandysatów umówiły się między sobą, że kryzysie klimatycznym wogóle nie będą ze sobą dyskutować.
Nie ulega zatem wątpliwości, że nasz kryzys demokracji jest elementem szerszego, globalnego problemu. Populizm rozlewa się po świecie, dewastując demokrację – i tylko najlepiej ją praktykujące społeczeństwa wydają się na nią odporne, choć i to nie jest takie pewne.
Jak walczyć z populizmem? Propozycje oddolnych zmian
Czy lekarstwem na populizm jest ten w łagodniejszej postaci? Tak zapewne sądzi Donald Tusk, bo PO skręciła gwałtownie w prawo, pragnąc odebrać przeciwnikom politycznym paliwo. Wynik wyborów prezydenckich udowodnił, że była to raczej próba gaszenia pożaru benzyną. Tusk zniechęcił do swojej partii niemałą część elektoratu i wzmocnił przekonania prawicowych radykałów, że ich liderzy idą właściwą drogą.
Jest jednak pewien rodzaj populizmu, którego żaden z polityków nie spróbował. Mam na myśli zdobycie przychylności wyborców, w tym jej antysystemowej części, poprzez oddolne praktyki demokratyczne. Postuluje to od 2018 ruch Obywateli RP, który domagał się, aby osoby startujące do Sejmu czy na inne wybieralne stanowiska przechodziły weryfikację w drodze prawyborów. Chodziło o wybranie kandydatów, którzy cieszą się prawdziwym zaufaniem wyborców, a nie partyjnych liderów. Dla tych ostatnich w pierwszym rzędzie liczy się ślepa lojalność wobec nich samych, a nie wartości, którymi potencjalni poslowi w życiu publicznym się kierują. Tych pomysłów jest więcej – można o nich poczytać w kongresowych uchwałach ORP i publicystyce lidera ruchu Pawła Kasprzaka, jak chociażby Trzecia Izba parlamentu czy Panel Obywatelski. Nie chcę się tu o nich rozpisywać, ale inkluzyjny charakter demokracji opartej na obywatelskiej partycypacji z całą pewnością przyczyniłby się do zredukowania populizmu w najgorszym wydaniu i uwiarygodnił nowych polityków w oczach zdegustowanych wyborców.
Koalicja Wielkiej Zmiany: Nadzieja na przyszłość?
Pewne jest jedno: ogrom cywilizacyjnych wyzwań jest tak duży, że obecny niewydolny system zawali się pod ich ciężarem. Jeśli wcześniej nic z nim nie zrobimy, zwyciężyć może dyktatura, nawet w nazistowskim wydaniu. Może nią być „ruskij mir” Putina. Jakie jest zatem wyjście?
Zamarzyła mi się Koalicja Wielkiej Zmiany – oddolny polityczny start-up grupujący ruchy społeczne i organizacje pozarządowe, które stanęłyby w wyborcze szranki przeciwko środowisku skompromitowanych partii politycznych. Działałaby wbrew populizmowi i zgubnemu urokowi sondaży. Jej celem byłaby nowa umowa społeczna i restytucja demokratycznego państwa prawa. Przypomne, że podobne „mrzonk”i o zwołaniu Zgromadzenia Narodowego – konstytuanty – snuli Obywatele RP. Obśmiewani i wyszydzani przez polityków głównego nurtu, zostali skazani na medialny i polityczny niebyt. Sytuacja się jednak dziś radykalnie zmieniła, i czemu w wyborach, my obywatele nie mielibyśmy w 2027 roku nie wystartować? Idea jednej obywatelskiej listy ma sens – jak nigdy wcześniej. Mówicie, że to nierealne? Przypomnę na końcu jedno z najważniejszych haseł ruchu ORP: idealizm to pierwsza potrzeba realisty. Nastały takie czasy, że on i nadzieja mogą nas wyrwać z tej matni.
Co myślisz o pomyśle oddolnej Koalicji Wielkiej Zmiany? Czy to realna alternatywa dla obecnego systemu partyjnego w Polsce?
3 Responses
Bardzo dobry pomysł.
Kto jest autorem tego tekstu?
Paweł Wrabec, podpisu zabrakło, poprawiłem, dzięki.